Góra Ludwiki - Wysoka

Wycieczka autokarowa
Data: 10.12.2006 (niedziela)

Prowadzący:

Stefan Jurkowski

Trasy:

Trasa I: Spytkowice - Golgota (695 m) - Góra Ludwiki (655 m) - Wysoka pomnik chwały bohaterów z 1939 roku - Jordanów.
Czas przejścia trasy 3h 20' - 12 pkt GOT/BZ.07.

Trasa II: Przełęcz Spytkowicka (niebieski/żółty) - Sidzina Mała (żółty/niebieski) - Góra Ludwiki (655 m) - Wysoka pomnik chwały bohaterów z 1939 roku - Jordanów.
Czas przejścia trasy 4h 15' - 24 pkt GOT/BZ.07.

NAJLEPIEJ CZUJĄ SIĘ W GÓRACH !!!

Bielach Grażynka
Boczarska Dorotka
Borowiec Lucynka
Borowiecka Grażynka
Borowiecki Boguś
Chudoba Genia
Czuła Ada
Derhartunian Elżbieta
Donocik Nina
Florczyk Bartłomiej
Fxxxxx Asia
Gierczyński Daniel
Gil Krystynka
Groblicka Ula
Haponowicz Ala
Jurkowski Stefan
Kalicki Zbyszek
Konopka Robert
Krawczyk Jarosław
Krupnik Kasia
Krupnik Paulina
Krupnik Wojciech
Marcińska Maria
Maruszczak Basia
Musiałkowski Zbyszek
Nowak Kazimierz
Olender Alicja
Potocka Bogusia
Pryk Piotr lat 10
Pryk Szymon lat 12
Rajchel Marian
Richter Krystynka
Roman Ania
Romanowski Krzysiek
Różycki Tadek
Siniewicz Elżbieta
Stalmachowski Marek
Stojakowski Jurek
Suśniak Elżbieta
Szynal Robert
Środa Elżbieta
Tarczyńska Gosia
Tokarski Zyga
Wojdyło Dziunia
Zawadzińska Danusia
Zgała Marian
Zondiuk Jan
Alli Szakal

O wycieczce:

Elżbieta Środa:
Do wyjazdu na pieszą wycieczkę krajobrazową na Orawę namówiły mnie Grażynka Bielach i Ala Haponowicz, opowiadając jak to wesoło i towarzysko wędrować z grupą ludzi po górach. Już pierwsze wrażenie potwierdziły moje oczekiwania, ludzie okazali się bardzo sympatyczni i oryginalni, stwierdziłam, że z tą grupą chciałabym się spotykać ponownie na górskich szlakach. Spacer po górach przyniósł mi wiele wrażeń, widoki na doliny i wioski są urzekające a przyroda wabi swym pięknem. Na polanie rozpaliliśmy ognisko a przy śpiewach nawiązałam bliższe znajomości. Nawet pojawiło się słońce, wszyscy się ożywili i zrobiło się bardzo przyjemnie. Przyroda mnie wycisza, koi, usposabia pogodnie i odkrywam jej piękno. Na szlaku doszliśmy do pomnika poświęconego obrońcom Wysokiej i Jordanowa z 1939 roku. Jeden z uczestników opowiedział o swoich walkach w partyzantce. Dowiedziałam się o ciekawych historiach z czasów wojny. Pomimo deszczu i trudu poczułam, że taki sposób spędzania wolnego czasu i poznawania nowych ludzi to napewno sposób na życie.



Powtórka z rozrywki!
Wycieczka na Wysoką jest niezapomniana,
Bo nogi uchodziłam prawie po kolana.
Miało być piknikowo, a leciałam ciurkiem,
Dwadzieścia kilometrów z górki i pod górkę.
Wjechałam na Wysoką jak jaka hrabina,
Tu się akcja dramatu mojego zaczyna.
Pierwszy akt jak w teatrze, był trochę nudnawy,
Dopiero drugi, trzeci zrobił się ciekawy.
Skuszona propozycją Józka „przewodnika"
/Nie przewidziałam, że pcham rękę do nocnika/
Postanowiłam wjechać autem na Wysoką,
Skrócić rajd o godzinę na Jaśkowe oko.
Od pomnika szła grupka - w niej naiwnych paru,
Po zielonej murawie, wśród śmiechu i gwaru.
Pierwszy postój na górce. Znikł frasunek wszelki,
Zaczęły się dyskusje, gdzie jest Luboń Wielki.
Dla ścisłości dopowiem, wśród panów nie pań,
Ilu było panów tyle było zdań.
Pozostał w ich umysłach spór nierozstrzygniony,
Po kwadransie marszu Luboń z innej strony.
Ukazał się mym oczom z masztem na swym czubie,
Sprawa się wyjaśniła. Takie spory lubię.
Potem było śniadanko suto zakrapiane,
Kropelkami Soplicy - kupione przez Anię.
Kwartał stały w lodówce, lecz moc swoją miały,
Bo się języki wszystkim nagle rozwiązały.
Niestety mnie ominął smak kropelek błogi ,
W tym czasie poszłam zbierać głóg opodal drogi.
Oprócz zielarki, Józek kropelek unikał,
Mówił, że jest „schorzały", może dużo bzykał?
Dalej droga też prosta, bez błota i gliny,
Wiec na luzie doszliśmy do Małej Sidziny.
I tu się zaczął dla mnie dramatu akt drugi,
W tworzeniu tego aktu wielu ma zasługi.
A największe ma Józek z Tytusem pospołu,
Może trzeba poszukać na pomnik cokołu?
W Sidzince się nadarza okazja na piwo,
Większość za - tylko Józek popatrzył nań krzywo.
I ruszył w dalsza drogę z Aliną u boku,
Nie takie znowu orły! Dotrzymam im kroku.
Pomyślałam. Dres ściągam słońce mi dopiekło,
I wtedy przewodnictwo w góry mi uciekło.
Powlokłam się asfaltem mały kawałeczek,
Złorzecząc Józikowi. Nie cierpię ucieczek.
Potem przyszła refleksja, że miał mało czasu,
Dokuczliwa biegunka gnała go do lasu.
Usiadłam na pniu drzewa, w nosie z nudów dłubię,
Czekam na resztę grupy - sama iść nie lubię.
Doszła szóstka piwoszy. Dość leżenia bykiem,
Ruszyłam szparkim krokiem z nowym przewodnikiem.
Wiadomo o kim mowa. Kto gna stale w przodzie?
Nieważne czy po piwie czy po zwykłej wodzie.
To dreptanie asfaltem dobry kwadrans trwało,
Nagle czyjeś pytanie w eter poleciało:
Kto widział szlak przy drodze? Więc odpowiedziałam,
Że widziałam na słupie przy którym siedziałam.
W tył zwrot jak na komendę. Czas szybko umyka,
A więc postanowiono zasięgnąć języka.
Akurat dwóch miejscowych dreptało po szosie,
Pokazali nam skrócik. Całkiem dobrze szło się.
Pierwszy poleciał Tytus, mąż opatrznościowy,
Zawsze w chwili rozterki prowadzić gotowy.
Darł do góry jak Bolek - wywijał kijkami,
Jak strażak któremu się pali pod nogami.
Tuż za nim leciał Franek nie bacząc na żonę,
I na jej cudne usta bólem wykrzywione.
Ich piękny bieg opisać tak miałam ochotę,
Wypisz, wymaluj, duet - giermek z Don Kichotem.
Doszły, orły do grani i szukają szlaku,
A szlak tak schowany jak groch w korcu maku.
Franek poleciał w prawo, a Tytus zaś z lewa,
I wzrokiem omiatali okoliczne drzewa.
Gdyby nie pośpiech wielki – Tytusa panika,
Franek miał szlak bliziutko na długość patyka.
Gdyby Tytus na grani skorzystał z komory,
Pewno na łeb na szyję nie schodziłby z góry.
W to miejsce gdzie maleńki skrócik miał początek,
Ki diabeł? Nie trzynasty, w dodatku nie piątek.
Sprawy się komplikują, idą jak po grudzie,
0 jednym mowy nie ma na rajdzie, o nudzie.
Idziemy za Tytusem, człowiek doświadczony,
Nie chce nocować w lesie, chce wrócić do żony.
Za nim gna dzielna czwórka babskiego obozu,
1 ja jak piąte koło strażackiego wozu.
Schodzimy szukać szlaku z powrotem na dole,
Ja komuś, kiedyś włoski bez mydła ogolę!
Na szczęście Pan Bóg dał nam aurę znakomitą, Zejście w deszczu groziło dupencją rozbitą.
Na dole asfaltówa, żółty znak na słupie,
Grażka mruczy pod nosem, że ma rajdy w dupie.
Równolegle do zejścia pniemy się pod górę,
Co najmniej od kwadransa lico mam ponure.
Lucynka cierpiąc skrycie nóżkami przebiera,
A niech to wszyscy diabli i jasna cholera!!!
Ania która na rajdzie od czerwca nie była,
Jak małolata dzielnie te trudy znosiła.
Wchodzimy na niebieski. Był w zasięgu dłoni,
Ki diabeł po tych górach trzy razy nas goni.
Już idziemy niebieskim minut ze czterdzieści,
Jeszcze słoneczko z góry ciała nasze pieści.
Naraz zadzwonił Stefan, potem szu, szu z Janem,
Cisza zaległa w grupie bo będzie gadane.
Nowina nie z tej ziemi! Jasiek jest za nami!
Już dawno do czynienia nie miałam z cudami.
Wszystko zdarzyć się może w tej dzisiejszej dobie,
Znów sadzamy na trawie swe półkule obie.
Duma piersi rozpiera, radość krasi twarze,
A jak było naprawdę zaraz się okaże.
Jaś kiedy dostał sygnał, że jest tuż za nami,
To biegł by nas dogonić, niemal pluł płucami.
Po kwadransie siedzenia, gdy Jaś nie nadchodził,
Tytus się zorientował, że znów bzuma spłodził.
Jaś owszem szedł niebieskim lecz minął zielony,
A niebieski był długi jak z Włoch makarony.
Drzemy zatem do przodu ile w płucach pary,
A na czele jak zwykle nasz przewodnik stary.
0 naiwności ludzka! Opuścił nas Bóg,
Daliśmy się zapędzić znowu w kozi róg.
Przewodnik nas wyprzedzał o jakieś pół staja,
Za nim drogą błotnistą szła baranów zgraja.
Zamiast jak szlak wskazywał skręcić w lewo w las,
My znów drogą do wiochy, a gonił nas czas.
Zamiast śpiewać z Jasieńkiem przy ciepłym ognisku,
To ja cała spocona gnam o suchym pysku.
„Nici" z czytania wiersza. Aniele mnie prowadź,
Nie będę po obiedzie musztardy serwować.
Mogę tylko zaśpiewać: "raduje się dusza,
Z Józka wylazł egoizm, skleroza z Tytusa"
Połączona z paniką co rozum przyćmiła,
1 taka ta wycieczka atrakcyjna była.
Dla Stefana którego rozpierała duma,
Babki doń się kleiły jak przeżuta guma.
Gosia od tego rajdu znów dylemat ma,
Czy pilnować Stefana, czy pilnować psa?
Po dziś zachodzę w głowę jak naprawdę było,
I czy się za tym rajdem przekupstwo nie kryło.
Jeden bystry rewizor z Jaśkowego „koła"
Co ma głowę na karku i nie jest pierdoła.
Wyniuchał i mnie doniósł, za co jest lubiany,
Że ten rajd był przez Franka z Tytusem sprzedany.
Stefan przyjmował gości w lesie na polanie,
Było wielkie obżarstwo oraz małe chlanie.
A Jaś przeznaczył na to tylko kwadrans z hakiem,
Bo Jaś jest wyjątkowo złośliwym dreptakiem.
Sam je mało jak ptaszek, nie pije, nie sika,
I posiadów na trawie jak ognia unika.
Kto uknuł wielki spisek jeszcze nie wykryto,
Ale już as wywiadu działa incognito.
Na moje polecenie. Dwoi się i troi,
By dojść kto dał łapówkę i kto za tym stoi?
Czy wiceprezes maczał w tym swoje paluchy?
Czy w łapę Tytusowi dały obżartuchy.
Goszczone przez Stefana na tym rajdzie właśnie,
Ja tego nie daruję, niech to piorun trzaśnie!
Gdy przewiny dowiodę, moja będzie racja,
To czeka dożywotnia dyskwalifikacja.
Z przewodnictwa po górach Józka i Tytusa,
By ich na przewodzenie nie brała pokusa.
Dla Franka biesiadnego separacja stała,
Od tego co natura na stoły nam dała.
Każdy grzech skrupulatnie będzie policzony,
Za to że nie oszczędzał nawet własnej żony.
I kilku przyjaciółek co jak gęsi w stadku,
Za fałszywym przywódcą lazły na ostatku.
Jeszcze jeden postulat do akceptowania,
/Nie dotyczy Tytusa, Józka ani Frania/.
Jaśkowi śrubokręty należy pochować,
By już nie mógł nadmiernie trasy wyśrubować.
Zapewne będzie robił dla dziadków wyjątki,
Wtedy, kiedy dożyje sam siedemdziesiątki.
Wówczas z wielkiej radości w grobie się przewrócę,
l hymn naszego koła w trumience zanucę.
Potem spłynę Aniołem nad Jaśkowe pole,
1 przyniosę mu w darze świętą aureolę.
Ada Czuła
Paulina i Wojtek Krupnik:
Złota Jesień się skończyła – to potwierdzi każdy kto z nami był w Beskidzie Makowskim. Ciężkie chmury wiszące nad głowami wbrew optymistycznym przepowiedniom nie rozwiały się, a wręcz siąpiło z nich pod koniec wycieczki. Pierwszy wyjazd z PTTK i od razu trafiliśmy do grupy „biegaczy” – czyli dłuższa trasa i bez ogniska. Wystartowaliśmy na Przełęczy Spytkowickiej szlakiem niebieskim oraz konnym (sporo konnych szlaków w tym rejonie – może czas pomyśleć o własnych czterech kopytkach ?). Szliśmy chyżo i czujnie rozglądaliśmy się wokoło, jako że niemal na naszej trasie odbywało się polowanie. Widać jednak nie byliśmy atrakcyjną zwierzyną, bo ukończyliśmy w komplecie (Pana Mariana nie liczę). Szlak, często płatający figle w stylu rozgałęzienia, wiódł przez przeplatające się pożółkłe łąki i pozbawione już liści lasy. Przy zejściu na szlak żółty zgubiliśmy Pana Mariana i kontynuowaliśmy tuzinem: Bartek Florczyk, Daniel Gierczyński, Jarek Krawczyk, Kasia, Paulina, Wojtek Krupnik, Basia Maruszczak, Zbyszek Musiałkowski, Krzysiek Romanowski, Elżbieta Siniewicz, Gosia Tarczyńska i Jan Zondiuk. Wśród różnorakich rozmów i pogaduszek na bieżące tematy, na które nie pozostajemy obojętni, padła godna uwagi idea aby wszystkim z PTTK pobrać DNA do badania. Wprawdzie dziecka jeszcze nie ma, ale lepiej być przygotowanym... Kontynuując żółtym weszliśmy w dolinę strumyka (nazwy nie znam) – chyba najbardziej malowniczy odcinek trasy. Tam dopadł nas głód i pragnienie i nie pomagała świadomość, że część grupy ucztuje przy ognisku. Nic to, po naparsteczku czegoś mocniejszego poszliśmy dalej. Szlak wiódł długim grzbietem z szerokim widokiem. Zdaje się że to wtedy zaczęło siąpić. Z żółtego weszliśmy na niebieski wiodący do wsi Wysoka - tu już szliśmy lasem pełnym modrzewi i spotkaliśmy w kolejności: dwie sarny, zająca oraz wiewiórkę. Siedziały jakby w zwierzęcej kupie - sam nie wiem co o tym myśleć, czyżby jakieś wybory ? Cieszy że uszły myśliwskiej strzelbie. W Wysokiej, przy cmentarzu poległych w czasie drugiej wojny światowej (walczył tu Maczek ze swoja Brygadą Kawalerii Zmotoryzowanej) napotkaliśmy drugą cześć grupy - roześmiane, pokraśniałe twarze i rześki chód zdradzał udane ognisko. Stąd zeszliśmy zielonym szlakiem do Jordanowa - ten kawałek trasy był nieciekawy moim zdaniem, szczęście że Jordanów już był niedaleko, z całym swoim zapleczem restauracyjno-barowym. Ubłoceni ale zadowoleni z przebytej drogi dziękujemy za miłe przyjęcie w PTTK-u i już nie możemy doczekać się kolejnego wyjazdu.
Linki dotyczą:
- wsi Wysoka - http://pl.wikipedia.org/wiki/Wysoka_%28powiat_suski%29
- Stanisława Maczka - http://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Maczek
- Brygady Kawalerii - http://pl.wikipedia.org/wiki/10._Brygada_Kawalerii

Kasia Krupnik:
Sprostowanie do komentarza Pauliny i Wojtka.
1. Otóż wymieniając napotkane przez nas na trasie zwierzęta, zapomnieli o jednym ważnym, którego niektórzy spotkali dopiero pod koniec trasy. Był przecież jeszcze Żubr tuż za rogiem ! ;) 2. Jeżeli chodzi o poruszane podczas wędrówki tematy, to rzeczywiście - miało się ochotę zaśpiewać ,,Jako mąż i nie mąż, był sprawcą wielu ciąż'' i Nasza Grupa wie o czym mowa. 3. A Pan Marian zaginął zapewne dlatego, bo był policzony jako TRZYNASTY ;). Zabobonni i przesądni mają argument po swojej stronie. A jak ktoś słusznie skomentował ten fakt - jakieś straty trzeba czasem ponieść". Na koniec: Serdecznie wszystkich pozdrawiam i do zobaczenia w Nowym Roku i tym samym w Nowym Sezonie Turystycznym !!

Zdjęcia:

Góra Ludwiki - Wysoka 10.12.2006 00:00


Komentarze:

brak

Dodaj komentarz:





« Wróć do listy wycieczek