Alwernia
Wycieczka środkami komunikacji zbiorowejData: 12.11.2006 (niedziela)

Prowadzący:
Janek NalepkaTrasy:
Niedziela dnia 12.11.2006 roku. ALWERNIA - REGULICE - GROJEC - SKAŁY GAUDYNOWSKIE - BRODŁA.Uczestnicy: Grażynka Bielach, Ada Czuła, Ala Haponowicz, Ewa Stankiewicz, Jan Nalepka, Tadek Różycki, Jan Zondiuk, Alli Szakal.
O wycieczce:
Ala Haponowicz:Niby wszystko było przeciwko nam – bo media wróżyły niepogodę i grały na naszych sumieniach obywatelskich w związku z wyborami samorządowymi – ale zaplanowana dużo wcześniej pod przewodem Jaśka Nalepki wycieczka do Alwerni oczywiście odbyła się i to w niezłym składzie. O godz. 7.55, upakowani jak śledzie, busem relacji Kraków – Oświęcim, wyjechaliśmy do Alwerni gdzie dotarliśmy o 8.40. Już z szosy na wzgórzu ujrzeliśmy największą atrakcję w okolicy, czyli barokowy klasztor i kościół o.o. Bernardynów. Klasztor zbudowano na wzór włoskiej pustelni św. Franciszka z Asyżu znajdującej się na górze Alvernia (stąd nazwa osady a później miasta). Wdrapaliśmy się do centrum miasteczka i przez mały, prostokątny ryneczek z kapliczką i płytą poświęconą nieznanym żołnierzom, mijając po drodze Małopolski Muzeum Pożarnictwa, z bogatym zbiorem eksponatów pochodzących z różnych regionów i okresów dziejowych, trafiliśmy do słynnego klasztoru akurat na koniec mszy św. Po mszy zwiedziliśmy kościół i oczywiście specjalną kaplicę pw. Stygmatów św. Franciszka z jej słynącym łaskami obraz, które w całości stanowią ośrodek kultu Pana Jezusa Ecce Homo. Po zwiedzeniu klasztoru, na łeb na szyję, w strumieniach deszczu, zlecieliśmy ze wzgórza wprost na nieczynne tory kolejowe, którym biegł żółty szlak i okutani szczelnie pelerynami gnaliśmy dalej za Jaśkiem. Ponieważ coraz mocniej lało, zatrzymaliśmy się w Regulicach pod wiatą autobusową naprzeciwko Lokalu Wyborczego w miejscowej szkole. Postanowiliśmy zostać tu na popas - może ostatni raz tego dnia w miarę cywilizowanych warunkach. Potem pomaszerowaliśmy dalej zostawiając z lewej strony miejscowy kościół. Zaraz potem skręciliśmy w prawo i już ładną, leśną ścieżką rowerową zasłaną liściastym dywanem, rozpoczęliśmy wspinaczkę na wzgórze Grzmiączka, na którego szczycie stoi olbrzymi, ażurowy metalowy Krzyż Milenijny. Zaczął ustawać deszczyk i nawet pojawiło się słońce. Szczęśliwi pochowaliśmy peleryny i dłuższą chwilę maszerowaliśmy na luzie. Tak dotarliśmy do skrzyżowania Grojec-Waga i tu znowu zaczęło lać. Znowu poszły w ruch peleryny, parasole i inne wymyślne środki ochrony przeciwdeszczowej. Te inne środki zaprezentował nasz zmyślny Bolek, który workiem na śmiecie zafoliował się szczelnie od stóp po szyję a całość zwieńczył czaszą parasola wystającą mu zza pazuchy. Zmyślna bestia z tego Bolka – ale cóż się dziwić – wymyślał to od 105 lat. Ta kolejna przebieranka zaowocowała niemiłą przygodą. Ponieważ Jasiek wymyślił trasę po trosze po szlakach normalnych, po trosze po rowerowych a po trosze bez szlaku, więc stało się to co musiało – czyli chwila nieuwagi przy nagłej zmianie kierunku marszu i pierwszy straceniec. Najgorsze, że kapnęliśmy się, że kogoś brakuje dopiero po ok. 20 min., tzn. po zejściu do kolejnego jaru i wdrapaniu się na kolejne wzgórze. Ale wszyscy solidarnie rzuciliśmy się do z powrotem na poszukiwania, a najszybciej Jasiek, który jak prawdziwy owczarek odszukał zagubioną owieczkę i sprowadził ją do stada. Wszyscy nieco byliśmy skacowani sytuacją – zbłąkana owieczka, bo nie pilnowała się stada, a reszta stada, bo każdy zakapturzony nie rozglądnął się na boki i nie policzył czy żadna sztuka nie została pożarta. Taka nauczka boli i fizycznie męczy (2 razy zejście i podejście), kanceruje niektórym stopy ale też mobilizuje gromadę do pomocy w trudnych chwilach (znalazły się i lepce na bąble, i dodatkowe miękkie skarpetki, które umożliwiły dalszy marsz w obcierającym bucie i nawet fachowa pomoc pielęgniarska). Ale też chyba na zawsze zapamiętamy, żeby koniecznie się trzymać razem przy tak zmiennej trasie. A dalej to były już tylko pieszczoty. Pojawiło się znowu słoneczko, niebieściutkie niebo i cel naszej wędrówki – Skałki Gaudynowskie. Tutaj Jasiek z pomocą naszych niezawodnych kolegów, jak zwykle nie wiadomo jak w tych mokrych warunkach rozpalił ognisko, wyciągnął jak zwykle przywiezioną przez siebie dla wszystkich kiełbaskę na ognisko i zrobiło się bardzo milutko, cieplutko i nawet trochę śpiewnie. No i to był ostatni punkt programu. Ponieważ czekały nas jeszcze Wybory Samorządowe w Krakowie, więc już tuż po 14.00 zaczęliśmy się zbierać do odwrotu. Do Brodeł-Działki dotarliśmy już o 14.20. Tu po sprawdzeniu czasu odlotu pomaszerowaliśmy do następnego przystanku w centrum Brodeł, gdzie natrafiliśmy na miły i czyściutki „Zajazd Broadway", gdzie ogrzaliśmy się ciepłym piwem i zaraz potem załapaliśmy się na autobus do domu. Według mojego nieprzyzwoicie z rosyjska nazywającego się przyrządu, przeszliśmy ok. 14-15 km i pokonaliśmy kilkakrotnie w górę i w dół różnicę poziomów od 250 do 360 m. Dla mnie super. Dzięki Jaśku, że ciągle Ci się chce organizować takie eskapady i dzielisz się swoją wiedzą o tych niby bliskich Krakowowi ale przynajmniej dla mnie prawie nieznanych terenach.